piątek, 18 lipca 2014

W 2015 roku wzrasta minimalne wynagrodzenie.

We wtorek 15.07 zapadła decyzja rządu o podwyższeniu wynagrodzenia minimalnego w 2015 roku do kwoty 1750 zł brutto . W roku 2014 najniższa wypłata jaką mogliśmy otrzymać pracując na całym etacie to 1680 zł brutto.

Kilka faktów z tym związanych:

Przy podwyżce pracownik dostanie na rękę 49zł więcej.
Ale pracodawca zapłaci już 84,5 zł więcej miesięcznie.

Czyli państwo przywłaszczy sobie 42% tego co zapłaci pracodawca.
W skali roku jeden pracownik będzie kosztował 1014 zł więcej.

Ciekawe jak to się ma do wskaźnika inflacji.
I ciekawe dlaczego według tych samych zasad nie waloryzują świadczeń emerytalnych :)

Ile osób dzięki tej podwyżce będzie zmuszone do bezrobocia lub pracy na czarno?

poniedziałek, 4 listopada 2013

Prawica - Lewica?

  




    Zastanówmy się przez chwilę nad określeniami charakteryzującymi podział polskiej sceny politycznej w ostatnich latach. Najogólniej rzecz ujmując media głównego nurtu wskazują na istnienie dwóch stron barykady: prawicy i lewicy.
Partiami lewicowymi określa się SLD oraz Twój Ruch (dawniej Ruch Palikota), natomiast prawicę reprezentują PO, PIS, Solidarna Polska. PSL jakimś dziwnym trafem nie została nigdy jednoznacznie sklasyfikowana, ale moim zdaniem wynika to z tak zwanej "zdolności koalicyjnej" Dosadniej rzecz ujmując PSL zeszmaci się z każdym, żeby tylko skorzystać z uroków władzy.
Aby sprawdzić zasadność przyporządkowania politycznego poszczególnych partii należało by znaleźć jakiś obiektywny punkt odniesienia. Jesteśmy krajem na dorobku, więc moim zdaniem jako taki obiektywny punkt odniesienia możemy uznać gospodarkę, a dokładnie stosunek poszczególnych partii do redystrybucji dochodu narodowego. Cóż to jest ta redystrybucja dochodu narodowego? Jest no sposób podziału dochodów wypracowanych przez obywateli i firmy działające na terenie naszego kraju. Odpowiedź na to pytanie pozwoli nam poznać jaki stosunek mają politycy do naszych pieniędzy – czy chcą wydawać je za nas, czy pozwolą nam dysponować wypracowanym dochodem w sposób dowolny.
Partie lewicowe charakteryzują się nieodpartą chęcią wkładania swoich rąk w cudze kieszenie dlatego też są zwolennikami PRZYMUSOWEGO podziału dochodu narodowego, który odbywa się przez urzędników bez uczestnictwa obywatela w procesie decyzyjnym.
Prawica charakteryzuje się poglądem liberalnym w tym względzie i uważa, że podział dochodu narodowego ma być dobrowolny i przez rynek.
Jeśli przeanalizujemy historię ostatnich kilkunastu lat – okaże się, że zdecydowana większość partii politycznych charakteryzuje się lewicowym podejściem do gospodarki ponieważ angażują swoje siły w organizowanie niemal każdej dziedziny naszego życia. Organizują oświatę, służbę zdrowia, prowadzą działalność gospodarczą konkurencyjną dla sektora prywatnego oraz tworzą masę przepisów regulujących, bądź reglamentujących dostęp do rynku.
Lewica uzurpuje sobie prawo do decydowania o tym, kto działalność gospodarczą prowadzić może, a kto nie. Kto osiągnie sukces, a kto zostanie pogrążony przez tryby biurokratycznej machiny urzędniczej. Warto tutaj wspomnieć o jednym z najjaskrawszych przypadków związanych z P. Romanem Kluską – założycielem firmy Optimus. Otóż przedsiębiorca ten utorował sobie drogę do sukcesu. Niestety firma została doprowadzona do bankructwa. Co ciekawe – przyczyną były nie działania konkurencji, lecz urzędników, którzy nałożyli niesłuszne kary finansowe.
Przyczyną takiego stanu rzeczy w zdecydowanej większości jest skomplikowane, mętne prawo dające podstawy do dwuznacznych interpretacji. Dlaczego tak się dzieje? Otóż jeśli organa władzy ustawodawczej starają się regulować prawnie każdą dziedzinę naszego życia prowadzi to w sposób bezpośredni do tzw "obstrukcji parlamentarnej" czyli tworzenia setek zbędnych przepisów utrudniających życie zwykłemu obywatelowi a dających spore pole do nadużyć dla wielkich graczy politycznych oraz gospodarczych.
Nadprodukcja prawa jest to kolejna, obok podziału dochodu narodowego, istotna różnica pomiędzy prawicą a lewicą.
Różnicę tą dobitnie pokazuje poniższa grafika:



Liczba stron Dziennika Ustaw w latach 1989-2011.


    Jeśli ktokolwiek z Was myślał, cze czasy PRL-u należały do okresu największej ingerencji Państwa w życie obywatela, to był w dużym błędzie. W całym 1989 roku publikacje w Dzienniku zajęły w sumie 1186 stron. Przepisów uchwalonych w roku 1999 było już sześć razy więcej i zajęły już 7292 stron. To jednak nic w porównaniu z koncertem legislacji, z którym mamy do czynienia od roku 2001 (ewidentny skok widać na wykresie). Co roku nowe przepisy zajmują kolejne kilkanaście tysięcy stron. Dotychczasowy szczyt osiągnęliśmy w roku wstąpienia do Unii Europejskiej, kiedy Dziennik Ustaw liczył aż 21032 strony. Oznacza to, że średnio każdego dnia powstało ponad 57 stron nowych przepisów! Regulacje, nakazy, zakazy i inny socjalistyczny bełkot.
W tym miejscu wartym przypomnienia jest fakt, że w latach 2001 – 2011 urząd premiera piastowali uznawani przez media za prawicowych: Kazimierz Marcinkiewicz oraz Jarosław Kaczyński z ramienia PiS oraz Donald Tusk z ramienia PO.
Jaki stosunek do tworzonego prawa powinna mieć prawica?
Odpowiedź jest prosta. Prawo powinno być proste i zrozumiałe – zwłaszcza w kwestiach z którymi obywatel styka się na co dzień czyli np. Podatki. Jaki jest sens tworzenia trzech stóp podatku VAT, od których następnie przysługują różnego rodzaju ulgi? Przykład handlu stalą pokazuje, że skomplikowane i mętne przepisy podatkowe są świetnym polem do nadużyć i wyłudzeń. Kolejną zaletą prostego prawa jest mniejsza ilość urzędników, która będzie zajmować się jego realizacją co ma bezpośrednie przełożenie na koszty ponoszone przez społeczeństwo.
Niestety zgubny wpływ na nasze prawo krajowe ma lewicowa Unia Europejska. A dokładnie przepisy ingerujące praktycznie w każdą dziedzinę naszego życia.
W ramach rozluźnienia:
UE zajmująca się problemem zbyt dużej ilości wody spuszczanej “w kiblu”
I tak dalej I tak dalej.
Oczywiście w ramach lewicowej doktryny wolnorynkowej (co za oksymoron mi wyszedł!) Unia Europejska nie ogranicza się do tak zwanych pierdół. Urzędnicy z Brukseli ustalają minimalny poziom podatków jaki ma obowiązywać w krajach członkowskich (np. VAT – 15%, na tytoń – 60% ceny paczki, nie mniej niż 90 Euro na 1000szt papierosów itd).
Co ciekawe przepisy narzucają na nas obowiązek posiadania niektórych podatków (np. VAT)

Jeśli wszystkie powyższe przykłady ułożymy jeden pod drugim, okaże się, że mamy do czynienia z typową lewicową polityką gospodarczą. Jaką więc zrobi nam różnicę z punktu widzenia ekonomicznego potencjału naszych rodaków, czy urząd premiera obejmie ktoś z ramienia PO czy PiS? Skoro każda z tych partii charakteryzuje się lewicowym podejściem do spraw najistotniejszych?



czwartek, 5 września 2013

Ostateczne rozwiązanie kwestii OFE



Oj dzieje się dzieje w naszej biednej gospodarce. Jest mi niezmiernie miło poinformować, że dnia 03.09.2013 skończył się kryzys finansowy zapoczątkowany gdzieś na przełomie roku 2007 i 2008.
Tak na forum ekonomicznym w Krynicy oświadczył sam prorok i barometr polskiej gospodarki Donald Tusk. Swoją optymistyczna ocenę opiera głównie na danych makroekonomicznych opublikowanych przez GUS, z których wynika, że w drugim kwartale tego roku osiągnęliśmy wzrost gospodarczy na poziomie 0,8% i był on wyższy od poprzedniego kwartału o 0,3%. Jest to chyba najważniejsza przesłanka, która zdecydowała o końcu kryzysu. Ale czy na pewno?
Na początek przedstawię grafikę:


 
 oraz w szerszym ujęciu, od 1996 roku:



Z powyższych danych nie trudno wywnioskować, że wzrost gospodarczy w ostatnich dwóch kwartałach jest jednym z najniższych ok 1996r. Więc jeśli w tym momencie kończy się kryzys, to biorąc pod uwagę tylko wskaźnik wzrostu PKB – kryzysu nigdy u nas nigdy nie było.

Natomiast na tym samym forum ekonomicznym premier ogłosił drugą bardzo ważną dla nas wszystkich decyzję. Chodzi oczywiście o plany związane z likwidacją Otwartych Funduszy Emerytalnych. Proces ten świadomie nazywam likwidacją, ponieważ znacjonalizowanie blisko 60% środków zgromadzonych w OFE i ulokowanych przez nie w obligacjach w dalszej perspektywie z pewnością doprowadzi do ich likwidacji. Co to oznacza dla nas, obywateli, którzy skrzętnie ciułają środki na swoją emeryturę? Ano oznacza to tyle, że święte prawo własności (do środków, które istnieją realnie) zostało za naszymi plecami zamienione na bliżej nieokreślone prawo do świadczenia socjalnego w przyszłości.

Ale zacznijmy od początku.
W 1999r ktoś pomyślał i stworzył nowy system emerytalny, który składał się z dwóch podstawowych filarów. Pierwszego, ZUSowskiego - polegającego na zasadzie umowy międzypokoleniowej co oznacza, że wszystkie nasze wpłacone środki wypłacamy na bieżące potrzeby. Oraz drugiego filaru, kapitałowego gdzie zgromadzone pieniądze są magazynowane oraz inwestowane do czasu przejścia na emeryturę.
Różnica jest taka, że w przypadku ZUS płacimy na kogoś tu i teraz w zamian otrzymując nadzieję otrzymania świadczenia w przyszłości, natomiast OFE posiadają realne pieniądze, które na pewno otrzymamy po przejściu na emeryturę. O ile rząd nie zdecyduje się ukraść tych pieniędzy...
Pierwsze kroki w tym celu miały miejsce w 2011 roku kiedy obniżono składkę do OFE do poziomu 2,3%. Niestety okazał się to krok nie wystarczający ponieważ ZUS jako typowa piramida finansowa posiada wieczny deficyt środków finansowych zmuszająca rząd aby rękami ministra finansów rok rocznie dotował tą instytucję.
Podjęto więc decyzję o „skoku na kasę” zgromadzoną w OFE. Od wielu miesięcy słyszymy jak kreowany jest czarny PR wokół samych towarzystw emerytalnych. Nagle dowiadujemy się, że generują dług publiczny oraz zwiększają deficyt w ZUS-ie. Do tego pobierają zbyt duże prowizje za nieefektywne zarządzanie powierzonymi środkami. Tak jak wysokość prowizji może być argumentem trafionym tak te o długu są wyssane spod brudnego paznokcia. Po pierwsze deficyt w |ZUS ma kilka przyczyn:
  • emigracja rodaków za chlebem (zdecydowana większość, jak nie wszyscy w wieku produkcyjnym)
  • spadek dzietności do poziomu 1,3 – co w dłuższej perspektywie gwarantuje nam starzenie się społeczeństwa. Mniejsza ilość młodych będzie musiała płacić na większą grupę emerytów)
  • utrzymanie przywilejów dużych grup zawodowych – m. in. żołnierze, górnicy
  • wysokie koszty pracy czego efektem jest ucieczka w szarą strefę i niepłacenie podatków w ogóle.
Żaden z powyższych nie dotyczy OFE. Sądzę, że można wysnuć odwrotny wniosek. Od kiedy OSZCZĘDZANIE jest równoznaczne ze zwiększaniem zadłużenia? Faktem jest, że OFE posiadają znaczną część kapitału ulokowaną w obligacje, jednak gdyby tych obligacji nie kupiło OFE, kupił by je inny prywatny podmiot, więc bilans zadłużenia naszego kraju by się nie zmienił. Przecież obligacje nie zostały wyemitowane po to aby OFE mogły je kupić tylko po to aby państwo (rząd) zdobyło pieniądze na bieżące potrzeby.
Niestety nawet dziś aktualne są słowa sprzed 150 lat Aleksa de Tocqueville:

Nie ma takiego okrucieństwa, ani takiej niesprawiedliwości, której nie mógłby popełnić skądinąd łagodny i liberalny rząd - jeśli zabraknie mu pieniędzy”

W związku z powyższym rząd z decydował o przeniesieniu środków zgromadzonych w OFE w obligacjach do ZUS. Chodzi o kwotę niemałą bo ponad 120 mld zł. Sam premier na konferencji prasowej dał wyraz celom jakim ma ten zabieg służyć. Szacuje się, że owa nacjonalizacja spowoduje spadek długu publicznego o ok. 8% co pozwoli na dalsze zadłużanie się w najbliższych latach. Pamiętać należy, że w niedalekiej perspektywie szykują się kolejne wybory parlamentarne, przed którymi trzeba będzie trochę poobiecywać i porozdawać. A trzeba mieć z czego.

Należy pamiętać również, że zmniejszy się jedynie oficjalne zadłużenie, które nie uwzględnia między innymi zobowiązań wobec przyszłych emerytów. Dług nieoficjalny powiększy się o wspomniane wcześniej 120 mld zł i jest tylko kwestią czasu kiedy przyjdzie czas jego spłaty. Ale wtedy rządził będzie już ktoś inny i to on będzie musiał się o to martwić.



czwartek, 1 sierpnia 2013

Misja publiczna – ciągnąć abonament.



Jak mawiał Śp. Stefan Kisielewski, socjalizm to ustrój bohatersko walczący z problemami nie znanymi w żadnym innym systemie.

Od wielu lat słyszymy o planowanych zmianach ustawy medialnej mających zwiększyć wpływy z tytułu abonamentu radiowo – telewizyjnego. Wszystko oczywiście w celu prowadzenia misji publicznej jaką prowadzi TVP, dzięki której my tępy naród wiemy co się na świecie dzieje. Wpływy z abonamentu w ostatnich dwóch latach to 550mln złw 2012r i 470mln w 2011. Kwota ta jest osiągnięta dzięki wpłatom zaledwie kilku procent słuchaczy i widzów. W celu zwiększenia tej kwoty ministerstwo wpadło na genialny pomysł polegający na opodatkowaniu wszystkich gospodarstw domowych podatkiem od MOŻLIWOŚCI OGLĄDANIA TELEWIZJI!. Sposoby pobierania opłat są dwie i sejm ma rozstrzygnąć, która jest efektywniejsza i zgodna z prawem:
Opłata audiowizualna ściągana według bazy adresów pocztowych poszczególnych gospodarstw domowych czy też wariant pobierania takiej opłaty wraz z rachunkiem za prąd.
Oznacza to całkowite pominięcie obywatela w procesie decyzyjnym ponieważ odbiera mu się możliwość zrezygnowania z usług telewizji publicznej oraz radia. Według nowej ustawy płacić ma KAŻDY – nawet Ci, którzy owego telewizora czy radia nie posiadają.

http://wiadomosci.onet.pl/kraj/koniec-abonamentu-oplata-z-rachunkiem-za-prad/pf1g7

Spójrzmy prawdzie w oczy. Jest to kolejny podatek. Każdy rząd musi mieć tubę dla swoich propagandowych celów - czy to Tusk, prezes Jarosław czy obersturmführer Miller. Zapewnienia wyborcze Tuska o zniesieniu abonamentu jak zwykle okazały się kłamstwem. Oto odpowiedź na wolny rynek: media komercyjne muszą sobie radzić same TubaVyborczaPolski (TVP) będzie sponsorowana przez wszystkich Polaków.

A co otrzymujemy w ramach "misji"?

Źródło: strona Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji

Trzy z pierwszych czterech pozycji to typowe polskie szmiry – tasiemce z trzeciorzędnymi aktorzynami i celebrytami. Oczywiście oglądalność mają największą bo i społeczeństwo nie potrzebuje wysublimowanej rozrywki a jedynie czasozapychaczy, które pokazują problemy innych ludzi. Gdzie tutaj miejsce na misję? No chyba, że misję zdefiniujemy jako puszczanie gówna tylko po to aby zgromadzić jak największą rzeszę motłochu. Tylko, że dokładnie taką samą "misję" prowadzą wszystkie inne komercyjne stacje telewizyjne, za które płacimy dobrowolnie w ramach różnego rodzaju umów z firmami dostarczającymi media do naszych domów.

wtorek, 30 lipca 2013

Drobna korekta budżetu...




No i stało się. Sejm przyjął ustawę zawieszającą pierwszy próg ostrożnościowy wynoszący 50% w relacji do PKB. Pamiętajmy, że jest to dopiero pierwszy z trzech progów wprowadzonych przez ustawodawcę, z czego ostatni – 60% w stosunku do PKB ma swoje umocowanie w konstytucji:

Art 216 ustęp 5.
Nie wolno zaciągać pożyczek lub udzielać gwarancji i poręczeń finansowych, w następstwie których państwowy dług publiczny przekroczy 3/5 wartości rocznego produktu krajowego brutto.

Złamanie pierwszego progu ostrożnościowego uniemożliwiło by w praktyce konstruowanie budżetu na przyszły rok kalendarzowy z deficytem większym niż obecnie. Tylko tyle i aż tyle. Domniemywać można, że zawieszenie tego progu ma na celu skonstruowanie przyszłorocznego budżetu z jeszcze większym deficytem i brak chęci ograniczania długu publicznego.

Nie obyło się również bez pewnych niesnasek w kręgach Platformy Obywatelskiej ponieważ trójka posłów: Jarosław Gowin, John Godson i Jacek Żalek wstrzymali się od głosowania dzięki czemu w pierwszym czytaniu rządowego projektu nowelizacji ustawy o finansach publicznych, dotyczącym zawieszenia pierwszego, 50-procentowego progu ostrożnościowego projekt ten został odrzucony.
Pamiętajmy, że w sprawach tak ważnych jak budżet poseł nie może mieć własnego zdania, zgodnego z sumieniem i wyrażonego poprzez wciśnięcie odpowiedniego przycisku na konsoli. Obowiązuje tak zwana „dyscyplina partyjna” co oznacza, że najważniejsze jest zdanie prezesa partii a każde wyłamanie się będzie karane. Oczywiście nie znamy jeszcze formy owej kary, którą najprawdopodobniej będzie wykluczenie z partii. W najlepszym przypadku Gowin otrzyma intratną propozycję zajęcia jednego z ostatnich miejsc na liście wyborczej w następnych wyborach.

Ale wracając do budżetu.
Zakładał on, że dochody wyniosą 299.385. 300 tys. zł, wydatki nie będą wyższe niż 334.950.800 tys. zł, a deficyt nie przekroczy 35.565.500 tys. zł
Powyższe to informacje ze strony internetowej premiera dotyczące założeń budżetowych.
Okazało się, że Vincent Rostowski pomylił się o 24 mld zł co stanowi aż 8% założonych przychodów na rok 2013! to tyle ile wydaliśmy na naukę oraz pomoc społeczną w całym 2012 roku.
Ktoś tutaj odwalił niezłą fuszerkę prognozując przychody budżetowe na ten rok. Uważam, że pomyłka o 1 do 3% jest do zaakceptowania. Nigdy nie jesteśmy w stanie przewidzieć wszystkich czynników gospodarczych. Ale pomyłka o blisko 10% zakrawa na śmieszność i stawia ministra finansów na pierwszym miejscu „do zwolnienia” I nie powinno to wynikać z prywatnych zażyłości pomiędzy Premierem a ministrem a jedynie z rzetelnej oceny owoców jego pracy.

Do tego dodać należy fakt, że metodologia liczenia długu publicznego przez naszego ministra finansów różni się od tej zastosowanej przez Unię Europejską Według danych eurostatu w pierwszym kwartale 2013 roku dług publiczny wyniósł 57,3 proc. PKB i wzrósł o 1,2% w ujęciu rok do roku. Oznacza to, że nasz minister jest specjalistą wysokiej miary, zwłaszcza w dziedzinie kreatywnej księgowości. Przecież nie mamy podstaw aby nie wierzyć danym eurostatu?
Pamiętajmy również, że do długu publicznego nie są liczone inne zobowiązania takie jak :
-zobowiązania wobec przyszłych emerytów (środki zapisane na subkontach ZUS)
-do państwowego długu publicznego nie wlicza się zobowiązań funduszy utworzonych w ramach Banku Gospodarstwa Krajowego (np. Krajowego Funduszu Drogowego, którego zobowiązania sięgają 41 mld zł).

Podsumowując powyższe – gratulujemy Rządowi poczucia humoru.

Na koniec cytat:
"Gdyby księgowy dowolnej spółki lub spółdzielni tak prowadził finanse swojej firmy, jak to robią ministrowie finansów krajów demokratycznych - żaden z nich nie uniknąłby kryminału".

Robert Townsend

czwartek, 18 lipca 2013

Gdzie pieniądze są za las! - o budżecie słów kilka


Ostatnimi czasy wyszło na jaw, że rzeczywistość budżetowa nie zgadza się z planami najlepszego ministra finansów europy centralno-wschodniej - Jacka Vincenta Rostowskiego, które założył sobie w swoim pliku w excelu. Nagle okazało się, że krzywa Laffera naprawdę działa i nieustanne podwyżki podatków w końcowym efekcie doprowadzają do spadku przychodów budżetowych. Obserwowaliśmy to na przykładzie akcyzy od wyrobów tytoniowych, kiedy to palacze wystawili ministrowi czerwoną kartkę i po kolejnej podwyżce cen zaczęli zaopatrywać się w lewy tytoń z importu. Również wpływy z podatku VAT okazały się o kilkanaście miliardów niższe niż zamierzone. Zakład fotograficzny Jacka Rostowskiego (mandaty) również nie przyniósł założonych przychodów co efekcie doprowadziło to do sytuacji, gdzie w połowie roku minister finansów wydał 87% deficytu budżetowego założonego na ten rok. Co to oznacza w praktyce? W praktyce oznacza to nie mniej nie więcej a to, że Vincent do końca roku musiał by wydawać tylko tyle ile na bieżąco wpłynie do budżetu. Niestety nasz minister nie jest przyzwyczajony do wydawania tylko tego co zarobi, więc zabrał się za nowelizację ustawy budżetowej celem wyczarowania 16 mld zł
Moim zdaniem pierwsze przymiarki do wyczarowania pieniędzy z powietrza odbywały się niedawno podczas prób likwidacji OFE. Przecież jeśli pieniądze z OFE zasiliły by ZUS to nie trzeba by było dopłacać do tej instytucji a przypomnijmy, że w zeszłym roku dotacje do Zakładu Ubezpieczeń Społecznych wyniosły 39mld zł. Niestety opór społeczny okazał się zbyt duży i plany należało zmodernizować. Tak pojawiła się opcja nowelizacji budżetu i zwiększenia poziomu zadłużenia o 16mld.

Minister Rostowski na konferencji prasowej stwierdził:
Zwiększenie deficytu bieżącego budżetu państwa o 16 mld zł, czyli o około 1 proc. PKB to silny impuls stymulacyjny, według wszystkich normalnych kanonów ekonomii „
Kryzys strefy euro okazał się bardziej długotrwały niż się spodziewaliśmy. Wobec tego, na potrzeby ożywienia polskiej gospodarki, odgrywającej coraz bardziej kluczową rolę w UE

bla bla bla...

Po pierwsze Panie ministrze – jaka to stymulacja, skoro wszystkie pieniądze pójdą na bieżące wydatki i nie będą przeznaczone na inwestycje? Otóż Panie vicepremierze z informacji jakie posiadam zadłużanie ma sens tylko wtedy gdy zysk z inwestycji przewyższa koszty obsługi tego zadłużenia. Takie coś nazywa się wtedy dźwignią finansową i jest mechanizmem często stosowanym przez podmioty gospodarcze.

Po drugie skąd Pan chce wziąć te 16mld zł? Pewnie z emisji obligacji? Jeśli tak to do tych 16mld trzeba doliczyć koszt obsługi tej pożyczki czyli odsetki wypłacone nabywcom. Taka emisja zwiększy przy okazji poziom długu publicznego.

Klin klinem
Polityka ministra finansów przypomina często działanie alkoholika, który poranne bóle głowy leczy tym samym trunkiem, który spożywał zeszłej nocy. Niestety podobnie jak i z miłośnikiem trunków wyskokowych efekt jest zawsze ten sam: najpierw chwilowa euforia następnie mocny ból głowy.
Zamiast dług łatać długiem potrzebne są OSZCZĘDNOŚCI. Trzeba zdać sobie sprawę,że rozdawnictwo i socjalizm nie jest lekiem na wszystko.

Jeśli ktoś jeszcze nie zna, poniżej wykres tempa wzrostu długu publicznego naszego kraju:


Na pocieszenie – Minister Rostowski nie jest największym złodz..., przepraszam – „kreatywnym księgowym”. Poniżej porównanie do innych krajów europejskich:



Pomijając dość dobrą sytuację na tle innych krajów europejskich pamiętać należy jedno:
Złodziejstwo zawsze nim pozostanie, nawet jeśli zmienimy ustawę.

poniedziałek, 15 lipca 2013

Sen o polskich drogach


Świetlane wizje Polski zabudowanej sieciami autostrad objawiają się za każdym razem kiedy minister transportu zabiera głos w temacie tychże dróg. Rzeczywistość niestety jest zgoła odmienna od tego co minister zapisał w swoich planach. Pamiętacie euro 2012? Do dnia dzisiejszego (a od zakończenia mistrzostw minął rok) nie udało się zrealizować inwestycji drogowych, które miały umożliwiać komfortowe przemieszczanie się kibiców zagranicznych po Polsce. Pamiętajmy tylko, że te plany dotyczyły zaledwie trzech dłuższych „nitek” przecinających nasz kraj. Dwie ze wschodu na zachód i jedna z północy na południe. Z Częstochowy do Wrocławia bądź z Warszawy do Rzeszowa autostradą nie pojedziemy jeszcze przez wiele lat. Na dzień 3 lipca 2013 roku oddanych do użytku mamy 1388km autostrad. Czy to dużo? Posłużmy się grafiką obrazującą porównanie naszego kraju do Niemiec i Węgier: 



Niemcy posiadają sieć 12800 (2011 rok) autostrad na powierzchni kraju 357 tys km kw.
Węgrzy posiadają sieć 1280 km autostrad na powierzchni kraju 93 tys km kw
Polska posiada sieć 1388 km autostrad na powierzchni kraju 312 tys km kw

Kraj Powierzchnia (w tys km kw) Ilość km autostrad (w km) Ilość km autostrad na 1000km kw
Polska 312 1388 4,45
Niemcy 357 12800 35,8
Węgry 93 1280 13,8


Z powyższych zestawień wynika jasno, że mamy 3x mniej autostrad od Węgrów i 8 razy mniej od Niemców w przeliczeniu na 1000km kw. Tak jak w przypadku porównania z Niemcami można poruszyć argument, że żyli w wolnej europie i mieli więcej czasu na budowę dróg, tak Węgry deklasują nas posiadając na budowę dróg tyle samo czasu co my.

Możemy serdecznie pogratulować wszystkim byłym jak i obecnemu ministrowi transportu za dobrze spełniony obowiązek!

Jako ciekawostkę podam jeszcze koszt 44 km fragmentu autostrady A1 z Pyrzowic do Sośnicy to 5,91mld zł co daje 134mln/km co daje 134tys zł za metr.

W cenie 44 km autostrady można kupić 149620 samochodów Volkswagen Polo 1,2 z rocznika 2013.

Gratulujemy!